Kino o rozterkach vipów doskonale wpisuje się w niskie wymagania intelektualne polskich reżyserów- chodzi o wymagania od widzów. Polskiemu filmowi niewiele trzeba- ktoś tam odrobinkę coś na pianinie i od razu jest bogiem, trochę artystycznej harmoszki (to niemal nieodłączna cecha polskiego filmu), bogacze, którzy się nie cieszą, brak przesadnej logiki w dialogach i ogólnej narracji, wreszcie zerowy poziom ironii. Dodać należy jeszcze o dość swobodnym podejściu do sprawy nagłośnienia- te długie zupełnie niesłyszalne momenty i zaraz potem huki. Kiedy zaczniemy sprzedawać historie prawdziwe, własne, a nie kupione/ukradzione z zagranicy? Czy naprawdę upadliśmy tak nisko, by uwierzyc, że wystarczy zrobić niemal cały film po angielsku, by historię sprzedać? Sprzedajecie to samo od dwudziestu lat. Jedyny plus za Gajosa- on może dla mnie czytać książkę telefoniczną i się nie znudzę.