Wyjaśniło się co nieco w sprawie plagiatów Jablonskyego. Okazuje się, że i Hans Zimmer plagiatował. I muzyka do Gwiezdnych wojen to tez plagiat. Ale do rzeczy.
Znalazłem w sieci kilka ciekawych materiałów w tej sprawie.
Na kanale youtube o znanej już wam zapewne nazwie "Every frame painting" pojawiły niedawno się filmiki na temat tzw. temp music.
Podobnie mało znany kanał o nazwie "Dan Golding - Video Essays" opublikował film „A theory of film music”.
Zapewne i Rick Beato ma cos o tym na swoim kanale, ale nie mam teraz czasu przejrzeć.
Ale o co chodzi?
Chodzi o tzw. „temp music”. Nie do końca wszystko zrozumiałem z wypowiedzi powyższych youtuberów, bo to amerykanie i – jak to amerykanie – mówią, jakby mieli kluski w ustach. Ale ogólnie w Hollywoodzie panuje zwyczaj zapożyczania muzyki na zasadzie tzw. „temp music”, czyli aby zrobić wstępny montaż filmu, używają muzyki już istniejącej, która biorą ze ścieżek dźwiękowych innych filmów. A potem producent mów do kompozytora „To świetnie pasuje. Skomponuj cos podobnego”. I tak się to odbywa. Jak oni to prawnie załatwiają? Może wykupują jakieś prawa do tych utworów? Nie wiem.
W każdym razie ja już wiele razy zastanawiałem się, jakim cudem uwielbiany Hans Zimmer robi tak dużo muzyki i za każdym razem to brzmi, jakby skomponował ja zupełnie inny kompozytor? W dodatku za każdym razem są to świetne kompozycje. Jak to możliwe?
Przecież znam tylu wybitnych, wszechstronnych kompozytorów, którzy nigdy nie wyszli zbytnio poza swój własny styl i gatunek.
Czy Hans Zimmer jest tak wybitnie wybitny, że swoją wybitnością świeci niczym gwiazda zaranna?
Jaja sobie robię, ale taka jest prawda. Jaka jest szansa, że jeden kompozytor może komponować w kilkudziesięciu gatunkach i za każdym razem wypuszcza spod rąk same hity?
Odpowiedzią jest właśnie temp music – zapożyczanie zapomnianych tematów i ich modyfikowanie na tyle, aby wyszła jakaś tam procentowa różnica w ilości nut, żeby nie można było tego sądownie podciągnąć pod plagiat.
I tak to już jest. Za niektórymi fenomenami stoją mechanizmy, które nam widzom sa nieznane.
Choć nie da się zaprzeczyć, że w niektórych przypadkach zjawisko „temp music” doprowadziło do powstania całkiem udanych ścieżek dźwiękowych. Na przykład świetna ścieżka z „Gwiezdnych wrót” (1994), była zdaje się oparta na ścieżce z „Lawrence’a z Arabii”, ale różni się na tyle, ze powstała raczej „kontynuacja” pomysłu niż plagiat. Powstał kawał naprawdę dobrej muzyki.
I w tym przypadku ja holywoodzkim producentom wybaczam. Przykład muzyki z „Gwiezdnych wrót” sprawia, że trudno mi się ustosunkować, czy „temp music” to zjawisko złe, czy może jednak nic szkodliwego.