Przyznam bez bicia, że nigdy nie przepadałem za Foo Fighters. Ot, jeszcze jedna indie-pop-rockowa formacja dla młodzieży w markowych trampkach. Do "Sonic Highways" podchodziłem więc z pewną dozą nieufności, ostatecznie przekonała mnie opinia znajomego, który podobnie jak ja, również fanem grupy Grohla nie jest. No i spotkało mnie pozytywne zaskoczenie. Bo samych Foo Fighters mamy tutaj tak naprawdę niewiele, w zasadzie dopiero pod koniec każdego odcinka otrzymujemy występ byłego bębniarza Nirvany i jego ekipy. Cała reszta to wyborna lekcja historii amerykańskiej muzyki popularnej, od jazzu i bluesa, przez country, hard rock i... w zasadzie wszystko inne. Ogląda się świetnie, masa ciekawostek i osiem wielkich miast, które na trwałe zapisały się w annałach szeroko pojętego rock'n'rolla. Godne polecenia.
Szkoda tylko, że każda z tych podróży kończy się grohlowym morałem (bo przecież wizyta w każdym mieście musiała go czegoś nauczyć) i występem jego formacji, która z reguły odstaje od tego, czego mogliśmy posłuchać choć we fragmentach wcześniej. W ogóle z tymi fightersami to dziwna sprawa, bo z gozyliona projektów w które angażuje się ex-pałker Nirvany ten wydaje się najsłabszy. Cóż, widocznie sam Grohl jest po prostu przeciętnym kompozytorem... I choc ja z każdej ich płyty coś tam dla siebie wydłubię (np. "Something From Nothing z ostatniej czy ascetyczny "Razor" z "In Your Honour"), to nie zmienia to faktu, że gdy bębni gościnnie w Quenns of the Stone Age, Killing Joke czy u boku Juliette Lewis, daje to lepsze efekty, że gdy powołał do życia jednopłytowy projekt skupiający ikony wszelakich odmian metalu Probot, też daje to lepsze efekty, że gdy namawia Josha Homme'a z Kyussa i QOTSA oraz Johna Paula Jonesa z Zeppelinów do stworzenia rockowej supergrupy daje to cholernie lepsze efekty, a gdy skrzykuje dawnych kumpli z Nirvany a w miejsce Cobaina do wydawania z siebie wrzasków przed mikrofonem zaprasza sir Paula McCartneya (kawałek "Cut Me Some Slack") bądź nagrywa kolendę z Lemmy'm i Billy'm Gibbonsem ("Run Run Rudolph") takoż... Nawet jako reżyser serialu dokumentalnego okazuje się ciekawszym twórcom niż wtedy, gdy steruje Foo Fighters.
Wszystko się zgadza. Osobiście odnoszę wrażenie, że Grohl to taki "poczciwina", którego pasja względem muzyki jest jak najbardziej autentyczna, co jednak niekoniecznie przekłada się na jakość jego poczynań w roli kompozytora. A to, że bębnić potrafi dobrze to wiemy przecież nie od dzisiaj.